Recenzja filmu

Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw (2019)
David Leitch
Dwayne Johnson
Jason Statham

Nietzsche vs mama

W "Hobbs i Shaw" samochodowe kino akcji zostaje pożenione ze szkatułkową operą mydlaną, thriller szpiegowski łączy siły ze slapstickiem spod znaku "kopa i piąchy", a tryskający słownymi
O tym, jak daleko zajechali "Szybcy i wściekli", niech zaświadczy niemożliwa gatunkowość tegorocznego spin-offu. W "Hobbs i Shaw" samochodowe kino akcji zostaje pożenione ze szkatułkową operą mydlaną, thriller szpiegowski łączy siły ze slapstickiem spod znaku "kopa i piąchy", a tryskający słownymi zniewagami buddy movie zwiera się w uchwycie z podskórnie moralistycznym sci-fi. Last but not least: dostajemy pełnoprawną superbohaterszczyznę, karykaturalną dalece bardziej niż te czy inne Marvele. Znany z pierwszego planu Vin Diesel znika, a ekran przejmują jego – równie łysi, jeszcze szybsi i jeszcze silniejsi – dotychczasowi rywale. Hamulce w tej serii dawno poszły do kosza. Nie liczcie więc na umiar, przestańcie zważać na granice fantazji, zapomnijcie o prawach fizyki. Nie będą Wam potrzebne.


O pierwszym spotkaniu Hobbsa i Shawa (patrz: "Szybcy i wściekli 7") pewien biurowiec, gdyby tylko mógł, wolałby pewnie zapomnieć. Teraz ci dwaj zawodnicy muszą zewrzeć szyki – dla dobra ich najbliższych i całego świata. Zanim do tego dojdzie, równoległy montaż dowcipnych przeciwieństw dobitnie przekona nas, że każdy z nich prędzej samodzielnie spuści łomot wszystkim zbirom w mieście niż znajdzie z drugim wspólny język. Gdy gra zacznie toczyć się o życie siostry jednego z nich i, bagatela, o losy ludzkości, różnice między mężczyznami nie tyle pójdą w niepamięć, co zsumują się w śmiercionośną (dla worogów) kombinację. Dla nas zaś owe różnice napędzą karuzelę śmiechu i cyrkową rozróbę.

Jeśli sądzicie, że trafiliście do oddychającego testosteronem akcyjniaka rodem z lat 80., macie rację - ale tylko częściową. Momentami nie brakuje "Hobbsowi i Shawowi" uroku "Szklanej pułapki" czy "Zabójczej broni". Wszelako czasy zobowiązują, różnice muszą się pojawić. Rzeczonej siostrzyczce (cudownie zadziorna Vanessa Kirby), utalentowanej agentce MI6, której Hobbs i Shaw pomogą ujarzmić bioinżynieryjnego wirusa, stały scenarzysta serii Chris Morgan również nie skąpi zwinności i sprytu. Nie tylko kobiece heroiny napędzają tę kumpelską komedię. Na drodze samoańskiego giganta (Dwayne Johnson) i śliskiego brytola (Jason Statham) staje Bad Guy z prawdziwego zdarzenia – znany temu ostatniemu "czarny Superman", technologicznie wzmocniony, kuloodporny cyberprzestępca Brixton (Idris Elba). Posthumanistyczny z ducha kult człowieka-maszyny zostaje ukazany jako eugeniczna religia z nietzscheańskim nadczłowiekiem w miejscu Boga. Mówiąc krótko: zdaniem Brixtona słabsi mają zginąć. Świątynią tego kościoła byłaby stojąca za Brixtonem wszechmocna korporacja. Bądźcie jednak spokojni – od początku wiadomo, kto tu jest fałszywym bożkiem. 


Niebezpieczną więź z technologią skontruje oczywiście stara dobra więź rodzinna. Odpowiedzialny za całość David Leitch niby boleje jeszcze nad prawdą definiowaną przez bogatych i nad klimatycznym kryzysem, lecz ostatecznie niespecjalnie zaprząta sobie tymi kwestiami głowę. Bardziej zajmuje go celebracja wypracowanego na przestrzenii serii konserwatywnego kodeksu. Gdzieś między Czarnobylem a brzegami Samoa trwa globalny spisek technologiczny, po ulicach Londynu ganiają roboty, korporacje znieszktałcają fakty, a wirusy grożą armagedonem, lecz w domach Hobbsa i Shawa bez zmian: rodzina nadal zajmuje pierwsze miejsce.

Jeśli przesada jest cnotą, Leitch powinien zostać kanonizowany. W posiadającym dwa zakończenia, 134-minutowym "Hobbs i Shaw" wszechobecny suchar słowny i boleśnie przeciągnięte żarty sytuacyjne akompaniują niemożliwie wysokim stawkom. O ile środkowy palec wystawiony logice i zdrowemu rozsądkowi zawsze stanowił znak rozpoznawczy tej cudownie rozbuchanej serii, to brak spójności wizualnej i bolesna nieprzejrzystość miejsca, czasu i pogody w doklejonym półgodzinnym finale każą zapytać, czy bohaterowie nie trafili przypadkiem do Trójkąta Bermudzkiego. 


Kiedy skupiamy się na dwójce tytułowych rywali, kiedy radośnie między nimi iskrzy, wówczas "Hobbs i Shaw" działa. Johnson i Statham najlepsi są na krótkim dystansie: zarówno jeśli mowa o długości wypluwanych dowcipów, jak i o rozróbie w zwarciu. Gdy jednak twórca "Johna Wicka" i "Atomic Blonde" rezygnuje z komedii fizycznej, by wypłynąć na suchego przestwór oceanu, lub gdy zakochuje się w CGI i udaje drugiego Michaela Baya, wtedy "Hobbs i Shawprzypomina blockbusterowy produkcyjniak, jakich wiele. Wybuchów widzieliśmy przecież tysiące, Hobbsa i Shawa mamy tylko dwóch. Kiedy zaciskają pięści, na bezdechu czekam na pierwszy cios; kiedy ratują świat, tylko wzruszam ramionami.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kino akcji znane jest z łamania wszelkich praw fizyki. Zagorzali fani zazwyczaj przymykają oko na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones